czwartek, 31 stycznia 2013

Bałkańskie zmagania

„Wiesz, że nieprawdą byłoby, i wiesz, że kłamcą okazałbym się, gdybym powiedział ci, że wyżej już nie da się wznieść…”. Kolejny raz miałeś rację Panie Morrison… Kolejny już raz… Chciałbym przebić się przez barierę znaczeń i przekazać kilka ulotnych myśli, które tłukły mi się w trakcie bałkańskich zmagań ze sobą. Kto obejrzał choć jeden film Kusturicy, wie już, o czym chcę opowiedzieć i czego tak naprawdę szukałem. Można to zrobić motocyklem, samochodem, samolotem. Ha ha, ja wybrałem środek transportu, który da mi czas na zmierzenie się z obrazem, bezcenną wartością, którą syci się wojownik w podróży. A, co ważniejsze ułatwi kontakt z ludźmi, których tak bardzo chciałem poznać.



 Tak więc po 4 miesiącach przygotowań, niespełna tygodniu pakowania sakw, godzinach spędzonych na planowaniu trasy przyszedł czas „siodłać rumaka”. Chorwacja, 16 IX 2012r., Karlovac, dokucza mi jeszcze zapalenie ucha, 12-sty dzień na antybiotyku, jeszcze tylko 2. Już czas. Mój juczny hucuł (patrz – rower) waży bez pojenia ok. 46 kg, jeszcze tylko woda, więc 48 kg. „Szalony jeździec – nocy smak” 91 kg, razem smutne 137… Cholera, co ja tam napchałem? Wytrzyma? Chyba musi… Wszystko spoczywa na wąskich, szosowych oponach 28C, w które wtłoczyłem 6,4 bara polskiego szaleństwa. Pierwsze kilometry dały do zrozumienia, że łatwo nie będzie. Kierunek wybrzeże i oswajanie się z myślą, że to już, że właśnie się zaczyna ten szczególny czas. Czy prawdą jest, że w miejscu, gdzie miał stanąć namiot, na pierwszy nocleg, poprzedniej nocy przechadzał się miś? Toż to nasz, słowiański, przecież zawsze można się dogadać, na wymianę za własną duszę też by się przecież coś znalazło… Nie pozwolili, więc nocleg na kwaterze. Dziękuję Ci Nevena za ciepłe przyjęcie i gest gościnności. Minął drugi dzień, jakoś kończą się płaskie odcinki, o co chodzi? Mapa tego nie wyjaśnia. 


Trzeciego dnia Pula zdobyta! I leniwy pomysł, że czas na prom. O świcie wygodny fotel i cel podróży Zadar. Płyniemy, o świcie popadam w zadumę, w którą wprowadzają mnie chmury, osaczające nas ze wszystkich stron. Smutek? Zdecydowanie NIE! Zadar wita tymi sami chmurami i nie napawa optymizmem. A dzielny rumak cały pokryty został adriatycką solą. Kierunek południe. Pierwsze krople wieczornego deszczu wymuszają szybką decyzję. Namiot – nie. Szukamy schronienia. Mój nieprzeceniony w podróży kompan daje znak. Goran Grbelja zaprasza nas. Nie mogę nie przywołać tu smaku świeżych fig w trudzie zdobytych i z uśmiechem ofiarowanych mi, przez ten tajemniczy byt, z którym dzieliłem tą szczególną drogę… Goran to były zawodnik kolarstwa górskiego, jego spokój poraża mojego niespokojnego ducha. Wspaniały wieczór, rozmowy o niczym, o wojnie, o życiu. Trudno się rozstać z kimś tak spokojnym, Goran na pamiątkę robi nam prezent w postaci T-shirt’u z jego fotką ze startu w zawodach w 2005r. w Vodicach. Będę ją nosił z dumą! Dzięki Goran! Nic więcej nie przychodzi mi do głowy.


 Kolejnym etapem jest Split, gdzie dowiedziałem się, że namiot można rozbić w zupełnej ciemności, na betonie, przy użyciu 5 pustaków… Za wszystko inne zapłacisz kartą M…. ha ha. Tego dnia padł rekord, przejechaliśmy ponad 145 km. 23 IX 2012r. radość czyni nam znak Dubrovnik. Zwiedzanie miasta; męczy mnie ilość turystów, którym wszak jestem sam. Następnego dnia zaczyna się to, co tygryski lubią najbardziej, choć jeszcze płaski odcinek, to wiedzie właśnie tam… Witaj Bośnio, witaj Hercegowino! Znów zastał nas w drodze wieczór, o ironio… Na zadbanym trawniku, w miejscowości Dracevo, pozwala nam zanocować pewien starszy człowiek. Jeszcze nie wiedziałem, jak głęboką bruzdę uczyni on w mojej świadomości. Jednak nie nocujemy w namiocie, gospodarz zaprasza nas do domu, jednoznacznym gestem wskazuje pokój, wyciąga czystą pościel. I zmagania, by w konglomeracie polsko – rosyjsko – słowackim uchwycić sedno przekazywanej treści. Po godzinach milczenia w drodze, tyle chciałem Ci powiedzieć drogi Risto! Nie będę kłamał, że niemałe zasługi miała tu również chorwacka rakija i bośniacka loza. 


Następnego dnia Medugorje, cudna starówka Mostaru, centrowanie koła i powrót do Rista Vulety. Bo jak nie wrócić do osoby, dzięki której czuję, że różnice kulturowe, religijne i dzielące nas półwiecze to tylko narzucony, obcy szablon mentalny. Risto, dzięki Ci za smak Jugosławii, serdeczność i szczerość.  Trudno było się rozstać z takim człowiekiem, jak Ty. Czy ja potrafiłbym być tak otwarty dla obcych ludzi? Musimy się rozstać 25 IX, ale przedtem 80-letni Risto serwuje nam posiłek, który z całą pewnością pozwala nam pokonać 22 kilometrowy podjazd za Mostarem, ze wzniosami 15%. Potrzebowaliśmy 3,5 godziny, a temperatura w granicach 31 nie pomagała. Za to upragniona wreszcie cisza i w zasadzie brak ruchu drogowego rekompensuje trud podjazdu. Na tego typu odcinkach czułem się jak atrakcja turystyczna, mijane twarze przywodziły na myśl obrazy Witkacego, do dziś dnia nie wiem, co ze mną było nie tak.

27 IX nocujemy gościnnie tuż przy czarnogórskiej granicy. Moja radość rośnie, bo nazajutrz perspektywa jazdy kanionem Pivy. Zachwycają widoki, nawet czas jakby się rozleniwił. Wijąc się wraz z rzeką pokonujemy ponad 60 tuneli, z których kilka otacza nas absolutną głębią ciemności… Dziwne uczucie, ale jakby znajome … Zmysły wariują i nie mogę przezwyciężyć uczucia jazdy po lekko kołyszącej się tafli wody, brr. Około 14 zaczynamy wspinaczkę w stronę parku Durmitor. Tę część drogi długo zapamiętam, z powodu wyczerpania zapasów wody, napięć wewnątrz drużyny i jedynej odmowy napełnienia bidonu. Cudowna, kojąca i najcieplejsza noc na hali przed Durmitorem. Owce, barany zostały właśnie spędzone, dźwięki dzwonków oddalają się, a „scenę” zalewa absolutna cisza, tylko skąd to ukłucie melancholii? Kolejny piękny dzień rowerowej wspinaczki. Chcąc zakupić „velmi kvalitetny syr” zatrzymujemy się w parku Durmitor przed bacówką. To z pewnością były najpiękniejsze 3 godziny spędzone podczas naszej wyprawy, a darmo byłoby silić się wyjaśnić to, co słowa mogą jedynie zepsuć. Cudny był to czas. I już mijamy Żabljak, i po niedługim czasie wita nas kanion Tary, drugi pod względem głębokości na naszej pięknej ziemi. I już nocleg gdzieś w namiocie. Poznaliśmy mistrza Jugosławii w boksie, w kategorii do 91 kg.


30 IX pomagam naszej gospodyni objuczyć konia, udaje się bowiem w trzy dniową podróż do swojej siostry, w góry… Czekała na nas, z kawą. Ciągle intryguje mnie, skąd pochodził blask bijący z jej oczu, nie potrafiłem zapytać. Pędzimy w kierunku Podgoricy, którą po 121 km zdobywamy ok. 16.10. Nocleg w hostelu i rano start. Gdzie my jedziemy? Kierunek Kotor, a tu ciągle pod górę. Pierwszy „stop” z powodu deszczu, ale 3 X rozpoczynamy zjazd do zatoki kotorskiej. Pierwszy w życiu zjazd, który przestał mnie cieszyć. Ponad 20 km w dół, serpentynami od strony parku Lovcen, z klimatyczną panoramą na Kotor, to coś, dla czego warto było się wspinać. Starówka Kotoru robi wrażenie nawet na mnie, szukającego ciszy i spokoju. Jest naprawdę piękna. Mimo miliona turystów. Ale drogi czas… Już kręcimy na  Budvę i Bar. 6.X nad jeziorem Skodar nauka albańskiego: gyzuar = na zdrowie. Nie ważny jest cel, liczy się tylko droga. Od Kotoru zawracałem już w stronę samochodu pozostawionego w Chorwacji, nie mogłem jednak, coś, cokolwiek to było nie pozwalało mi. Ostatni strzał, ostatni punkt, jadę w kierunku Durres. 7.X przechadzamy się po molo, niespiesznie, a jednak nerwowo. Przecież jutro nasze drogi obierają przeciwne kierunki… Ale w hotelu czeka na nas wino i czas podsumowań.

8 X muszę zmierzyć się z drogą w pojedynkę. O ironio, wiele kilometrów pod bezlitosny wiatr. Próba? Ha, ha. Nie pokuszę się o ocenę wyniku tej walki. Żegnaj Durres, żegnaj Albanio, żegnajcie bunkry, moim azymutem znów Podgorica. Skąd pociągiem do Belgradu, później do Zagrzebia i ostatnie kilometry na scentrowanym kole do Karlovac. Po co były te 2003 km rowerowej szarży, zjazdów, kiedy z palcami „na klamkach” prędkość dochodziła 60 km/h?  Kosmiczne wręcz manewry omijających nas kierowców i klucz wiolinowy z klaksonów. Czy dotarłem do zamierzonego celu? Znalazłem to, co zakryte w wirze codzienności? „Czy warte jest? Czy warte to wszystko (…)” – jak śpiewał Staszewski. Nie wiem. Ale chyba mam dla Ciebie Cypranie Kamilu odpowiedź, kiedy pytałeś: „czy popiół tylko zostanie i zamęt, czy w burzę pustki pójdzie, czy zostanie na dnie popiołu gwieździsty (…).”

Tomek Pilek

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Akceptuję regulamin zamieszczania opinii w serwisie i wyrażam zgodę na przetwarzanie przez Redakcję „GŁOS BIESZCZADZKI” moich danych osobowych dla celów związanych z zamieszczeniem mojej opinii w serwisie.
Redakcja „GŁOS BIESZCZADZKI”, informuje że zgodnie z art. 24 ust. 1 pkt 3 i 4 ustawy z dnia 29 sierpnia 1997r. o ochronie danych osobowych, podanie danych jest dobrowolne, a ponadto Użytkownikowi przysługuje prawo dostępu do treści swoich danych oraz ich poprawiania.