Zdania na temat istnienia Domów Dziecka w
Polsce są podzielone. Jedni uważają, że powinno się je zamknąć, bo dzieci,
które wychowują sie w nich, wychodzą stamtąd z poważnymi zaburzeniami
psychicznymi i nie radzą sobie w dorosłym życiu. Inną, że są one szansą dla
niechcianych i niekochanych dzieci i dają im namiastkę domu. Jak jest naprawdę
wiedzą tylko opiekunowie i wychowankowie, ale ci drudzy, nawet po latach,
niechętnie przyznają się, że wychowały się w takim miejscu.
Bliżej niż nam
się wydaje
W Sanockim Domu Dziecka im. św.
Józefa przebywa obecnie trzydzieści dwoje dzieci. Jest to o dwoje więcej niż
przewiduje regulamin placówki. Zdaniem dyrektor
Anny Chytły, coraz więcej dzieci trafia do Domów Dziecka, bo rodzice nie są
w stanie stworzyć im odpowiednich warunków. Na potwierdzenie tych słów
przytacza przykład z sanockiego Domu Dziecka:
- Była taka sytuacja interwencyjna, że musieliśmy
przyjąć więcej dzieci, bo nie miano co z nimi zrobić. Na razie są one u nas, do
czasu zakończenia postępowania.
Zaznacza
też, że smutny sens istnienia takich miejsc potwierdza liczba dzieci w Domach
Dziecka, która stale wzrasta:
- Mamy pełny
stan dzieci, a ciągle otrzymujemy zapytania czy mamy wolne miejsca.
Są dzieci, które nie wiedzą czym jest dom...
W Polsce tylko
ok. 3% dzieci, które wychowują się w Domach Dziecka, to sieroty. Pozostałe
trafiły tam z powodu trudnej sytuacji rodzinnej, zazwyczaj alkoholizmu jednego,
lub dwojga rodziców. Jak tłumaczy dyrektor
Anna Chytła:
- Są u nas dzieci, które stały się sierotami lub półsierotami już podczas
pobytu w placówce. Większość wychowanków to sieroty społeczne, które mają
rodziców. Największym minusem tych rodzin jest problem alkoholowy i problem
przemocy w rodzinie. I z tego powodu najwięcej dzieci trafia do placówki.
Co
dzieje się z dziećmi, które trafiły do Domu Dziecka? Czy mają szansę na
znalezienie nowego domu i szczęśliwe dzieciństwo? Choć nie brakuje chętnych,
którzy chcieliby przyjąć do siebie dziecko z Domu Dziecka, jednak przepisy
prawne i biurokracja robią swoje. Jak mówi dyrektor
Anna Chytła:
- Zgłaszają się osoby, które chciałyby pełnić funkcję rodziny
zaprzyjaźnionej a nie rodziny
zastępczej. Ludzie ci są chętni nawiązywać powoli bezpośredni kontakt z
jakimś dzieckiem lub rodzeństwem, chcą gościć dzieci w wolne dni od nauki lub w
święta. My niestety musimy im odmawiać, a
szkoda, bo są dzieci, które chciałyby przynajmniej zobaczyć jak wygląda
prawdziwy dom a dzięki przepisom nie
mają takiej możliwości.
Krzywdzące opinie
O
dzieciach z Domu Dziecka różnie się mówi, podobnie jak o samych Domach Dziecka.
Kiedy pytam o to przechodniów, odpowiedzi są różne:
- Takie miejsca to są tylko z nazwy, tam tylko te dzieci nauczą się kraść
i nic więcej. A oni za to grube pieniądze biorą- mówi pan Sławek, trzydziestoletni mieszkaniec Sanoka.
- Ja uważam, że to dobrze, że ktoś się tymi dziećmi zajął, bo co by się z
nimi stało? Pod most by chyba musiały iść- mówi starsza pani, mieszkająca niedaleko Domu Dziecka, która często
widzi jak dzieci wychodzą do szkoły:
- Żal mi ich, bo nic nie są winni, a od małego ich taki los spotyka.
Jak
naprawdę jest z dziećmi z Domu Dziecka? Udało mi się skontaktować z kobietą, która wychowała się w Domu Dziecka,
a teraz ma już własną rodzinę. Niechętnie wraca do przeszłości, ale nie
dlatego, że było jej źle w Domu Dziecka:
- Nie narzekałam. Koleżanki były w porządku, wychowawcy też. Ale nie
przyznawałam się nigdy, że wychowuje się w Domu Dziecka, bo było mi wstyd,
chociaż nauczyciele i znajomi ze szkoły wiedzieli. Ale to nic dobrego przyznać
się, że ktoś cię nie chciał i oddał...
Kiedy
pytam, czy to prawda, że w Domach Dziecka jest wiele dzieci, które kradną,
wagarują i sprawiają problemy wychowawcze, odpowiada:
- W każdej rodzinie są jakieś problemy, tylko o tym nie mówi się tyle, co
o Domach Dziecka, bo tam, wiadomo, mama, tata, starają się wyjaśnić,
wytłumaczyć, oduczyć. A w Domu Dziecka jedno dziecko uczy się od drugiego, a
czasem robi coś złego, żeby zdobyć sympatię koleżanek, bo nie chce być samo.
Pomoc, która zaowocuje w przyszłości
Dyrektor sanockiego Domu Dziecka, Anna
Chytła, tłumaczy, że placówka stara się pomóc dzieciom w taki sposób, aby
przygotować je do dorosłego, samodzielnego życia:
- Dzieci, które zaczynają wchodzić w okres dorosłości przechodzą, na podstawie decyzji Zespołu do
Spraw Okresowej Oceny Sytuacji Wychowanka, do określonej grupy
usamodzielnienia. I taka grupa u nas jest. W tej chwili funkcjonuje w niej
siedmiu wychowanków. Takie dzieci inaczej już funkcjonują: sami sobie robią
śniadania i kolacje, sami robią zakupy, załatwiają różne sprawy w urzędach. Uczymy ich tego,
żeby, w momencie, kiedy opuszczą placówkę, mogli sobie sami poradzić.
Wysokie
wymagania dla rodziców adopcyjnych
- Znam takie przypadki, kiedy
dziecko trafiało do rodziny z nadzieją , że wreszcie będzie do kogoś należało,
a kiedy nie spełniało one oczekiwań lub przysparzało zbyt wiele kłopotów oddawano je jak „towar” - mówi dyrektor
Anna Chytła. Dlaczego tak się dzieje skoro nowe przepisy zakładają by
więcej dzieci trafiało do rodzin zastępczych, a nie do Domów Dziecka?
Obecnie
wymagania, jakie stawia się przyszłym rodzicom, są bardzo wysokie i zdarza się,
że osoby chcące adoptować dziecko, nie spełniają ich. Z drugiej strony należy
pamiętać, że na pomyłkach najczęściej cierpią dzieci, więc troska o spełnienie
wszelkich przepisów przez przyszłych rodziców adopcyjnych, jest uzasadniona. W
tej kwestii, jak w wielu innych, punkt widzenia zależy od punktu siedzenia, a starając
się oceniać nie można zapominać o tym, kto jest najważniejszy w tej dyskusji.
A.
Szeligowska
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Akceptuję regulamin zamieszczania opinii w serwisie i wyrażam zgodę na przetwarzanie przez Redakcję „GŁOS BIESZCZADZKI” moich danych osobowych dla celów związanych z zamieszczeniem mojej opinii w serwisie.
Redakcja „GŁOS BIESZCZADZKI”, informuje że zgodnie z art. 24 ust. 1 pkt 3 i 4 ustawy z dnia 29 sierpnia 1997r. o ochronie danych osobowych, podanie danych jest dobrowolne, a ponadto Użytkownikowi przysługuje prawo dostępu do treści swoich danych oraz ich poprawiania.