Przyjechaliśmy jak co miesiąc do Pana Ryśka, z nowym
wydaniem naszej bieszczadzkiej gazety. Nie był on sam, towarzyszyło mu jak
zawsze mrowie poszukujących dobrego słowa, turystów. Patrzyliśmy na Rysia,
który jaśniał na naszych oczach w serdecznym uśmiechu, witając wszystkich i snując
opowieści bieszczadzkie o dusiołkach, biesach i czadach, których tutaj nigdy
nie zabraknie.
Na chwilę przenieśliśmy się wraz ze słowem, którym obdarzył
nas Rysio w czasy jego młodości, jego pierwszych miłości i pocałunków,
pierwszych kroków na ziemiach Bieszczadów. Przenieśliśmy się w pełne wspomnień
czasy komuny, słyszeliśmy opowieści które nigdy nie przestają być świeże, a są
wiecznie młode.
Jest gdzieś taki świat, którego szukam
Nie ma w nim samolubstwa ani złości
Pychy ani kłamstwa
Ludzie rozkwitają jak kwiaty
Po słońce i radość.
Smutki są łagodne jak zmierzch lipcowy
A noce nigdy nie bywają czarne jak otchłań
Rozświetla je srebrna poświata księżyca
nadziei
Jest gdzieś taki świat
Gdzie kłamstwo osiada na mieliźnie prawdy
Gdzie prostota wytrąca miecz przewrotności
Gdzie tysiące zakazów wymieniono na jeden
nakaz: KOCHAJ!
Jest gdzieś taki świat
Inaczej nie mielibyśmy muzyki Bacha ani
Chopina
Poezji ani rzeźb greckich ani żadnych
innych świętości
Które rozgrzeszają zbrodnie tego świata
Jest gdzieś taki świat
Widzę go wyraźnie przed oczyma duszy mojej
I widzę milion ofiar od początku istnienia
Zaszczutych, stratowanych, spalonych
zagazowanych rozstrzelanych
Pytają mnie milcząc w godzinie ostatecznej
A Ty, co uczyniłeś dla niego?
Wiersz nieznanego autora
Słuchaliśmy rozrzewnieni snutej
poezji, pieczęcią łzy na policzku ostałej, na chwilę zatrzymani w czasie.
„Przyjechałem tutaj z Gdańska, chociaż urodziłem się w
Kraśniku koło Lublina. Do Cisnej przyjechałem w 69-tym roku – mówi Rysiek - najpierw
kupiłem pole, zacząłem go karczować. Głupi! Miałem konia Baśkę, która od razu
mi się oźrebiła, po zakupie. I to był taki koń niesamowity, że ja nigdy nie
używałem go do pracy. Ona czekała, podchodziła pod schody żebym tylko na nią
skoczył. Bez siodła, bez uzdy, bez niczego. Grzywy się tylko trzymałem i
pędziliśmy oglądać te nasze hektary. Boże kochany jak ona to uwielbiała.”
Puls Bieszczadów: A
co z historią, o ukrywaniu się zbrodniarzy i kryminalistów w tamtych czasach w
Bieszczadach?
W Bieszczadzie wszystkich się zna. Głupotą było myślenie, że
jacyś alimenciarze lub bandyci przyjeżdżali tutaj, żeby się ukryć. To jest
bzdura, bo przecież, komendant znał wszystkich doskonale, a zwłaszcza tych
przyjezdnych.
P.B.: Jaka jest Cisna dzisiaj? Słyszy się głosy,
że jest coraz bardziej skomercjonalizowana, wszystko jest skrzętnie wycenione,
że Cisna zrobiła się taka trochę na sprzedaż? Że to nie to, co kiedyś.
Nie, ja uważam że teraz Cisna jest o wiele ciekawsza niż
kiedyś. Jest informacja turystyczna. Trochę się coś dzieje. Przecież dzisiaj w
Cisnej jest nawet bankomat. Uważam, że to wszystko jest akurat trochę lepsze
niż kiedyś było. Bardziej zorganizowane.
Jak przyjechałem do Cisnej w
urzędzie gminy wtedy w miejsce dzisiejszego Wójta, był Przewodniczący
Gromadzkiej Rady Narodowej. W gminie pracowało troje ludzi. Pani od księgowania,
pani od sprzątania i Przewodniczący Gromadzkiej Rady Narodowej. W tej chwili w
gminie pracuje ponad 30 osób i nic się nie zmieniło. Dla mnie to są śmieszne
rzeczy, ale ponoć wszystko idzie ku lepszemu. Nie wiem czy ku lepszemu.
P.B.:
W tamtym czasie nie było pomocy
społecznej, bo nie było takiej potrzeby.
Ja w niedzielę przyjeżdżałem do
Cisnej. W Zaciszu był tłum ludzi. Oczywiście ludzie palili papierochy i pili
piwo. Ale tam odbywała się prawdziwa giełda!
Płytki, jakaś rozpornica, jakiś łańcuch, jakieś coś. Ja tylko
spoglądałem, jak to wszystko pięknie wyglądało. I nagle wchodził komendant i
krzyczał: KONIEC PIWA! Barmanka zamykała kran i koniec. A kolejka była, aż na
zewnątrz. Wszyscy BOŻE KOCHANY.. ! A dawniej piło się ze swoich słoików. A do
alkoholu trzeba było koniecznie kupić ser, który się już rozłupywał ze
starości. Nikt tego oczywiście nie jadł, a barmanka ten sam serek podawała
innemu klientowi.
P.B.:
Wydaje mi się, że Pana klienci nie przychodzą jedynie po to, by dokonać
transakcji i za chwilę odejść z zakupionym produktem, jak to zazwyczaj bywa w
dzisiejszych czasach.
Nie, moi klienci przyjechali do Bieszczadu, by szukać ciszy i wolności, szukają czegoś nowego. Bo
przecież są w domu i poza tą jedną
wycieczką, poza tym wypadem w Bieszczad, nic nie mają. Siedzą znów w tych
swoich fotelach, krzesłach, patrzą w telewizor, ale pamiętają ciągle o Bieszczadzie.
Czytają moje wiersze, a ja kramie ich słowem które jest dobre. .
Miałem jednak takiego klienta. Przyjeżdża
facet, takim pięknym samochodem i krzyczy: Panie, masz Pan rzeźbę za milion? No
mam – odkrzyknąłem bez zastanowienia. Szukałem szybko. Znalazłem taką za 700
starych jeszcze złotych. Zdarłem cenę, zapakowałem rzeźbę w papier od gipsu. No
i dając mu ją, chciałem opowiedzieć historię tego dzieła. Na co
zniecierpliwiony klient położył plik banknotów na ladę i odkrzyknął, że nie ma
czasu, a to tylko prezent urodzinowy. Po
czym odjechał szybko bez słowa.
P.B.:
Słyszy się opinie, że w zeszłym roku
sezon turystyczny nie był za bardzo owocny. Co Pan na to powie?
Ja nigdy nie narzekałem. Dla mnie,
dla osoby która sprzedaje książki to jest najlepszy czas. Przychodzą do
mnie
ludzie, kupują książki i słuchają opowieści bieszczadzkie. A jutro niedziela,
eh…
P.B.:
Nie lubi Pan niedziel?
Ale ja nie będę mógł być tutaj. Ja
mam syndrom Cisnej… Ja muszę być tutaj.
Małgorzata Mołczan
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Akceptuję regulamin zamieszczania opinii w serwisie i wyrażam zgodę na przetwarzanie przez Redakcję „GŁOS BIESZCZADZKI” moich danych osobowych dla celów związanych z zamieszczeniem mojej opinii w serwisie.
Redakcja „GŁOS BIESZCZADZKI”, informuje że zgodnie z art. 24 ust. 1 pkt 3 i 4 ustawy z dnia 29 sierpnia 1997r. o ochronie danych osobowych, podanie danych jest dobrowolne, a ponadto Użytkownikowi przysługuje prawo dostępu do treści swoich danych oraz ich poprawiania.