piątek, 8 lutego 2013

Kolejny śmiertelny wypadek w Czarnej.

W dniu wczorajszym ok. godz. 17.30 w Czarnej Górnej na drodze powiatowej prowadzącej do Czarnej Dolnej doszło do kolejnego tragicznego w skutkach wypadku. Na leżącego na drodze 55- letniego mieszkańca Czarnej Dolnej Kazimierza B. najechał samochód osobowy prowadzony przez Agatę C. Kazimierz B. poniósł śmierć na miejscu. Z naszych ustaleń wynika, że Kazimierz B. prawdopodobnie był pod wpływem alkoholu. Więcej będzie wiadomo po badaniach krwi denata. Nie wiadomo czy wcześniej ktoś na niego już nie najechał lub czy nie został on potrącony przez inny samochód. W czasie kiedy doszło do wypadku panowały trudne warunki pogodowe. Z relacji mieszkańców wynika, że to nie pierwszy tego typu wypadek na tej drodze. Postępowanie w tej sprawie prowadzi KPP w Ustrzykach Dolnych .

czwartek, 7 lutego 2013

„Nikt nie miał dotychczas do czynienia z taką sytuacją”. PODWÓJNE SAMOBÓJSTWO W SANOKU okiem Dariusza Lorantego - pierwszego w historii stołecznej policji koordynatora negocjacji





W temacie ostatnich tragicznych wydarzeń w Sanoku, postanowiliśmy prosić o komentarz Dariusza Lorantego. Jest to  nadkomisarz w stanie spoczynku. Pierwszy w historii stołecznej policji koordynator negocjacji i dowódca zespołu negocjatorów policyjnych. Współtwórca nowatorskiej koncepcji negocjacji policyjnych, jako elementu taktyki zwalczania przestępstw z zakresu terroru kryminalnego, wymuszeń rozbójniczych i uprowadzeń. Jest wykładowcą szkół wyższych, m.in. kierownik autorskich Studiów Podyplomowych Negocjacji Kryzysowych i Policyjnych w Wyższej Szkole Zarządzania Personelem w Warszawie. Współautor m.in. "Słownika wiedzy o policji" pod redakcją prof. dra hab. Konstantego Wojtaszczyka. Regularnie publikuje artykuły popularnonaukowe. Obecnie felietonista w "Focusie Śledczym". Biegły sądowy (pierwszy w polskim wymiarze sprawiedliwości) z zakresu negocjacji policyjnych i kryzysowych i przestępczości z zakresu terroru kryminalnego, mediator ds. karnych przy Sądzie Okręgowym dla m. Warszawy. W marcu ukaże się książka będąca wywiadem- rzeką z D. Lorantym autorstwa Alka Majewskiego.



PULS BIESZCZADÓW - Czy kiedykolwiek spotkał się Pan z taką sytuacją, jaka miała miejsce w Sanoku?
Dariusz Loranty- Myślę , że nikt nie miał dotychczas do czynienia z taką sytuacją. W tym przypadku z kryminologicznego punktu widzenia, mieliśmy do czynienia z samobójstwem rozszerzonym w którym sprawca najpierw zabił dziewczynę, a potem sam popełnił samobójstwo. Jest to pierwszy, taki przypadek w Polsce. Mamy bardzo mało, a w zasadzie prawie wcale nie mamy informacji o tym co się tam rozegrało. Podawane informacje są często ze sobą sprzeczne.
PULS BIESZCZADÓW- Jak oceniłby Pan pracę policji w tej sprawie?
Dariusz Loranty- Pracę policji oceniam poprawnie. Policja działa w określonych przepisach. Problem sprowadza się do tego, że nikt nie ocenia pracy policji. Wszystko dzieje się w tych samych strukturach. Tutaj musimy opierać się na relacjach medialnych i tym co nam policja przekaże. Taki stan rzeczy obowiązuje od lat 40-stych ubiegłego wieku bez względu na to, kto jest u władzy. Tymczasem każda instytucja -w tym policja- powinna podlegać systemowi społecznej kontroli. Dlatego przy obecnym systemie barku prawidłowego nadzoru nad policją ważna jest postawa lokalnych mediów i... niepokornych obywateli. Często nazywanych „oszołomami” czy „krzykaczami” - to oni są sumieniem społecznym i często jedyną instancją kontrolną.  To jest determinant wymuszający dostosowania instytucji do potrzeb.
PULS BIESZCZADÓW- Czy można było zrobić więcej w sprawie chociażby próby ratowania dziewczyny? Przecież trudno wierzyć w to, że ktoś chce umierać w wieku 17 lat?
Dariusz Loranty- Uważam, że w obecnie obowiązującym systemie niewiele można było zrobić. Jestem od wielu lat krytykiem obecnego systemu negocjacji, moim zdaniem należałoby  wprowadzić rozwiązania obowiązujące np. w Niemczech, gdzie negocjacje wpisane są w system policji kryminalnej.
PULS BIESZCZADÓW- Czy uważa Pan, że można było zburzyć relacje łączące tą parę?
Dariusz Loranty- Moim zdaniem od tego trzeba było zacząć, ale prawdę mówiąc to możemy tylko dywagować jakie te relacje były. Bo tak naprawdę nic o nich – poza informacjami medialnymi- nie wiemy. Nie wiemy też wiele o relacjach rodzinnych zarówno sprawcy, jak i dziewczyny. Choć budzi duże wątpliwości fakt, że 15-stolatka decyduje o swoim losie. Niestety postępujący postęp niszczy relacje rodzinne i społeczne. Przyczynia się do przestępczości.
PULS BIESZCZADÓW- Mamy policyjno-medialne informacje, że od godz. 7.00 rano mieszkanie było obserwowane. Potem ok. godz. 12.00 padły pierwsze strzały, oddane w kierunku policjantów. Czy nie uważa Pan, że negocjacje należało rozpocząć natychmiast, zaraz po 12.00?
Dariusz Loranty- Ja nie wierzę , że tak było. Mam przeczucie, że jeśli policjanci byli tam o 7.00 rano, to przyjechali w innej sprawie. Myślę, że wywiadowcy lub inny wydział mógł prowadzić rutynowe czynności, np. dotyczące poszukiwania jakiejś osoby na polecenie sądu lub prokuratury. Powtarzam, że nie wiemy czy mówią nam prawdę. Jeśli zaś byli do tej sprawy to nie tak powinna wyglądać ta akcja. Nie podjeżdża się pod blok tak, żeby osoba typowana widziała wszystko. Przecież w takim niedużym mieście zainteresowany zna wywiadowców i samochody przez nich używane. Na tym etapie też nie można było mówić , że na 100% mieli go wytypowanego do zabójstwa. Mogli nawet nie wiedzieć, że on tam jest. Jeśli wiedzieli, że przebywa w tym mieszkaniu i mieli duże podejrzenie, że to on dokonał zabójstwa w Międzybrodziu to mogli go zdjąć już w nocy. Bo tam na pewno całą noc pracowali, żeby ustalić sprawcę lub sprawców. Takie rozpoznanie jak w tym przypadku jest nieprofesjonalne bo robi się to zupełnie inaczej. On od razu skojarzył, że przyszli po niego i zaczął strzelać bo był naładowany emocjami. W takiej sytuacji praca negocjatora jest znacznie utrudniona i może nie przynieść efektów.
PULS BIESZCZADÓW- Poruszył Pan w tej rozmowie wiele ważnych kwestii dotyczących bezpieczeństwa obywateli. Czy możemy liczyć na podtrzymanie kontaktu z Panem, w celu ewentualnej kontynuacji tematu?
Dariusz Loranty- Z przyjemnością podzielę się swoim doświadczeniem.
PULS BIESZCZADÓW- Bardzo dziękuję za rozmowę.

Rozmawiał Krzysztof Franczak

„Tragedia Sanocka” - za kuluarami systemu i wartości rodzinnych! (GALERIA)




Tragedia, która miała miejsce w Sanoku, wstrząsnęła całą polską. 10-tego stycznia w czwartek rano, przed budynkiem Andrzeja B., przy ul. Cegielnianej 14, pojawili się policjanci. Dzisiaj już wiemy, że skutkiem tej akcji była śmierć dwóch osób, w tym 17-letniej dziewczyny. Czy policja wykonała swoje zadanie w pełni? Czy możemy się czuć bezpieczni w kraju z taką procedurą i z taką ochroną obywatela? Kto powinien wziąć odpowiedzialność za śmierć tego młodego człowieka? System czy rodzina?


„Akcja prowadzona była wzorowo”?

Cała akcja policyjna rozegrała się w Sanoku. Dzisiaj wiemy na pewno,  że 32-letni Andrzej B., był podejrzewany przez policję o zamordowanie dzień wcześniej w Międzybrodziu 29-letniego Krystiana L.  Podejrzany był również notowany za handel narkotykami, jazdę po pijanemu, rozbój i nielegalne posiadanie broni.
„Pewnie wszystkich, zarówno społeczność Leska i Sanoka, zaskoczyła informacja, że tak drastycznie to wszystko się potoczyło. Nie wiem, powiem szczerze poczułam się bezradna jako obywatel tego kraju. Obywatel ma nielegalną broń, ktoś o tym wiedział. No, ale jak to sprawdzić... Wydaje mi się, że procedury jakimi się otaczamy niewątpliwie są ważne, ale one nie idą w parze z tym jak się u nas zmienia właśnie społeczeństwo. Nagle w takich małych społecznościach okazuje się, że jest ktoś, kto ma broń od zawsze. Miał jakieś zatargi z policją, że są narkotyki, że jest broń. Powiem szczerze, że poczułam się zaskoczoną tą skalą.”  – mówi Joanna Szurlej, Dyrektor Specjalistycznego Ośrodka Współpracy SOS.

Zaskoczenie niewątpliwie, ale też strach i krzywda społeczna. Mieszkańcy długo nie mogli się wyzbyć przerażenia, a jeżeli nie to obawy przed tym przysłowiowym „chłopakiem w kapturze”. Rozmawiałam również z taksówkarzami z Sanoka, którzy na co dzień spotykają różnego rodzaju ludzi. Dzisiaj zastanawiają się czy młody klient nie ma broni? Czy nie jest pod wpływem narkotyków? A wreszcie czy nie zrobi im krzywdy?

- „Każdy ma prawo do własnych odczuć, ale myślę, że nie mamy powodu do paniki i demonizowania niedawnych wydarzeń w Sanoku, w końcu był to przypadek odosobniony. Sanok nie jest miejscem szczególnie narażony na tego typu zdarzenia, które mogą przecież wystąpić wszędzie. W naszym mieście działa policja, straż miejska, system monitoringu miasta, a my jako władze miasta dokładamy wszelkich starań, aby nasi mieszkańcy czuli się tutaj bezpiecznie” – mówi Burmistrz Miasta Sanoka, Wojciech Blecharczyk.



Skierowałam również do policji sanockiej, niestety mimo usilnych prób nie udało się spotkać z Komendantem Powiatowej Policji w Sanoku, ins. Mirosławem Pawełko. Pani Rzecznik natomiast po zapoznaniu się z zapytaniami, odesłała mnie do Rzecznika Prasowego Podkarpackiego Komendanta Wojewódzkiego Policji, kom. Pawła Międlar. Otrzymałam tylko jedną odpowiedź:

Czy w tym momencie, podsumowując pracę sanockiej policji mógłby Pan Komendant nakreślić jakieś niedociągnięcia? Czy Pana Komendanta zdaniem akcja przeprowadzona została bez naruszenia zasad i zgodnie z procedurą postepowania policji w takich przypadkach? Czy należycie wykorzystano fakt obecności rodziców zabitej, w komendzie? Należy bowiem przyznać, że sanocki przypadek był iście książkowy i dla żadnego policjanta nie powinien stanowić żadnego utrudnienia w podejmowaniu działań i decyzji.
 - „Działania Policji w Sanoku były kontrolowane przez Komendę Główną Policji. Nie było żadnych uchybień, akcja prowadzona była wzorcowo.”

Jednak politycznych opinii na temat niepoprawnego działania sanockiej policji, jest sporo:
- U tego pana wczoraj rano powinni pojawić się panowie w kominiarkach, obezwładnić go i wyprowadzić wraz z tą panią, a nie przyjść do niego, zapukać i dać się ostrzelać z okna - Adam Hofman.
- Trzeba było podejmować zdecydowane, odważne decyzje, tego zabrakło - w efekcie mamy śmierć młodej dziewczyny i tragedię, która nie musiała się zdarzyćZbigniew Ziobro.
Tutaj Rzecznik Prasowy odpowiedział, że <<w przeciwieństwie do polityków>>: „Nie komentujemy”.


System czy rodzice? Gdzie odpowiedzialność?

Dziewczyna - nie kobieta – która straciła życie. W wieku 15-stu lat wyprowadziła się z domu. Dzisiaj wiadomym jest, że mieszkała „pod jednym dachem” z mężczyzną o 17 lat od niej starszym. „Z pełną kartoteką”  u policji lokalnej, jak również z niechlubnym bagażem doświadczeń z byłymi żonami i kobietami.
Jakie system daje możliwości ochrony dziecka, w tego typu sytuacjach? Czy w ogóle jest to możliwe? Kto za tę dziewczynę ponosi odpowiedzialność? W tym temacie odwiedziliśmy Powiatowe Centrum Pomocy Rodzinie, jak również Specjalistyczny Ośrodek Współpracy SOS. Miejsko-Gminny Ośrodek Pomocy Społecznej nie udzielił nam żadnych odpowiedzi, jak również Pani Burmistrz, Barbara Jankiewicz – zgodnie z już przyjętą regułą.

Pierwsze miejsce które odwiedziłam, to Powiatowe Centrum Pomocy Rodzinie. Sama nazwa wskazywała mi, że to jest miejsce w którym otrzymam odpowiedzi na moje pytania. Jednakże bardzo się pomyliłam, ponieważ tutaj otrzymałam jedynie informację, że: „PCPR nie zajmuje się dziećmi, które są pod opieką rodziców. PCPR zajmuje się dziećmi, które są umieszczone w domach zastępczych.” – powiedział dyrektor PCPR, Łukasz Szybowski.

Pan Dyrektor piastuje to stanowisko 10 lat. Bardzo pozytywnym jest fakt, że jak powiedział: „Nikogo nie odprawilibyśmy z kwitkiem, jeśli tutaj nie moglibyśmy pomóc,  pokierowalibyśmy do odpowiednich instytucji. Ewentualnie sami podjęlibyśmy się skontaktowaniem z instytucją, która mogłaby pomóc jej, czy wskazanej rodzinie.” Przedstawiłam więc problem nastolatków, uzależnionych od narkotyków, czy przebywających w podejrzanych środowiskach, prosząc o pomoc. Oto co usłyszałam: „Coś takiego prawdopodobnie jest. Natomiast szerszych informacji dowiedziałaby się Pani w gminie, bo będzie to zapewne jakaś jednostka gminna. Coś mi się wydaje, że mają komisje alkoholową, to jest przy nim. Nikt jednak nie podejmie działań, bez prośby o pomoc.”

Dalsze kroki skierowałam się do Pani Joanny Szurlej,  Dyrektor Specjalistycznego Ośrodka Współpracy SOS. Placówka ta działa od 2006 roku, w ramach Krajowego Programu Przeciwdziałania Przemocy w Rodzinie. Jest to program 10-letni, na 2006-16. Środki na funkcjonowanie pochodzą natomiast z dotacji Ministerstwa Pracy i Polityki Społecznej. Godnym podziwu jest fakt, że terenem działania są aż trzy powiaty: leski, bieszczadzki i sanocki. Dodatkowo placówka służy również w Brzozowie. Pracownik takiej placówki nie ma możliwości wychodzenia w teren, jak występuję to w gminie chociażby. Ministerstwo nie wydaje uprawnień, do wchodzenia w środowisko. Natomiast istnieje współpraca placówki z gminą i to dość szeroka jak się okazuje:
„Teraz mamy zespoły interdyscyplinarne i grupy robocze. Zaczęło się to w 2010, to też była nowelizacja ustawy na podstawie której działamy. Weszło tam nowe zadanie gminy, że mają tworzyć zespoły interdyscyplinarne dotyczące właśnie przeciwdziałaniu przemocy w rodzinie. Chodzi o to, żeby pod egidą MOPS-u czy GOPS-u, zebrał się zespół w składzie: dzielnicowy, pracownik socjalny, interwent z danego terenu, gdzie jest problem żeby interweniował. Jeżeli chodzi o dziecko w szkole, to pedagog czy nauczyciel.” mówi Pani Dyrektor



Na moje pytanie czy system sprawdził się, w przypadku zapewnienia młodemu człowiekowi  bezpieczeństwa, Pani Joanna zwróciła uwagę na problem naszych czasów, o którym rozmawiałam również z Panem Dyrektorem PCPR.:
„To jest dla mnie taki „matrix”, bo jak szukamy winnych to mówimy, że musimy wyzwolić się z systemu, ale jest też „wolna wola jednostki”, są więzi rodzinne, powinna być miłość, powinna być uwaga. Jak coś się jednak wali mówimy, że system zawinił. Chciejmy wziąć odpowiedzialność za własną rodzinę. By ta rodzina komunikowała się ze sobą, żeby dziecko poszło do szkoły. No i wiadomo, wtedy ewentualnie jak dziecko nie chodzi do szkoły, proszę wezwać na pomoc system. Wtedy mówmy: ja jako rodzic czuję się bezradny. Już wyczerpałem wszystkie możliwości. Proszę pedagoga szkolnego, idę do poradni psychologicznej. Mówię: proszę mi pomóc!”

Dyrektor PCPR, Łukasz Szybowski z kolei zwraca uwagę na rodzaj „przyzwolenia społecznego”: To się wszystko zmienia, kiedyś za moich czasów wydaje mi się, że tak młode osoby nie miałyby możliwości, żeby zamieszkać z jakimś obcym facetem pod jednym dachem. Ponieważ opinia choćby sąsiadów, czy naciski rodziców przez innych sąsiadów, czy  też przez sąsiadów nie pozwoliłaby na to. Nie byłoby przyzwolenia społecznego, tak mi się wydaje.

Rodzice zmarłej Kamili, bardzo przeżyli śmierć córki. Ich wypowiedzi świadczą o niesamowitym  uczuciu jakim ją darzyli. Na zapytanie o kryminalną przeszłość chłopaka Kamili i jej pobyt poza domem, rodzice odpowiadają mediom:
„(…) Nie wiedziałem o kryminalnej przeszłości, ale proszę Pani ja jestem od swojej żony starszy 12 lat. Córka się zawsze tym zasłaniała:  „mama  też jest od ciebie młodsza, to mi też nie przeszkadza, że on jest starszy.” Liczyłem, że może z biegem czasu córce się oczy otworzą i wróci do domu.  – po chwili dodaje -  Jest taka sprawa. Czy Pani chce stracić dziecko, żeby przechodziło obok Pani i się w ogóle nie odzywało? Czy lepiej mieć z córką dobry kontakt mimo, że z panią nie mieszka. Chyba to jest lepsze.”- mówi tato Kamili.



Mimo, że żyjemy w bardzo małym społeczeństwie nie widzimy lub nie chcemy widzieć, tego co się wokół nas dzieje. System proponuje nam  szereg ustaw regulujących, czasem jednak kiedy nadchodzi taka krytyczna sytuacja, okazuje się że same procedury nas nie uchronią. Zasadnym wydaje mi się przywołanie tutaj myśli Ryszarda Kapuścińskiego z „Lapidarium”, który podczas rozmowy przypomniała mi Pani Joanna, a który wydaje się być najwłaściwszym podsumowaniem tego tekstu:
" (…)Warunkiem ujarzmienia jakiejś społeczności, warunkiem zasadniczym, jest zepchnięcie jej na niski poziom egzystencji. Dlatego obniżenie tego poziomu (tj. ogólna degradacja życia, spadek jego jakości, zmniejszenie wygody, a zwiększenie zagrożenia) nie jest czymś niepojętym lub absurdalnym, nie wynika z błędów lub tzw. woluntaryzmu, lecz jest następstwem polityki tych, którzy chcą umocnić swoje panowanie. Wiedzą oni, że człowiek osłabiony, człowiek wyczerpany walką z tysiącem przeciwieństw, żyjący w świecie nigdy-nie-zaspokojonych-potrzeb i nigdy-nie-spełnionych-pragnień jest łatwym obiektem manipulacji i podporządkowania. Bowiem walka o przetrwanie to przede wszystkim zajęcie szalenie czasochłonne, absorbujące, wyczerpujące. Stwórzcie ludziom takie antywarunki, a macie zapewnioną władzę na sto lat..."

Małgorzata Mołczan













poniedziałek, 4 lutego 2013

Koniec akcji ratunkowej w Bieszczadach. Jedna osoba trafiła do szpitala


Zakończyła się trwająca ponad 7 godzin akcja ratunkowa. Młodzi ludzie z Wrocławia, utknęli w okolicy Bukowego Berda w Bieszczadach. Jedna osoba trafiła do szpitala. Pozostałych 11 osób czuje się dobrze i dzisiejszą noc spędzi w hotelu. - Po przebadaniu przez lekarzy stwierdzono u nich odmrożenia, które nie kwalifikują się  jednak do hospitalizacji- poinformował Grzegorz Chudzik, naczelnik bieszczadzkiej grupy GOPR. - Wszystko szczęśliwie się zakończyło- podsumował Grzegorz Chudzik.


Akcja ratunkowa w ekstremalnych warunkach

Około godz. 9-tej ratownicy Bieszczadzkiej Grupy GOPR otrzymali informację, że dwunastoosobowa grupa młodych ludzi, ze szkoły przetrwania we Wrocławiu utknęła w okolicach Bukowego Berda. Ratownicy natychmiast rozpoczęli akcję ratunkową. Warunki były na tyle trudne, że nie udało się włączyć do akcji śmigłowca.
            O 11.25 GOPR-owcy dotarli do poszkodowanych. Okazało się, że dwie osoby wymagają pomocy, mają odmrożone nogi i nie są w stanie poruszać się o własnych siłach. Blisko 1,5 metrowe zaspy uniemożliwiły ratownikom użycie skuterów śnieżnych. Do transportu użyto tzw. pulek- lekkich sani transportowych. Udało się przetransportować młodych ludzi do miejsca w którym czekała już pomoc medyczna.
            W akcji ratunkowej brali udział ratownicy GOPR-u, funkcjonariusze straży granicznej i leśnicy. Warunki były ekstremalne. W Bieszczadach panuje obecnie drugi stopień zagrożenia lawinowego i kilkustopniowy mróz.
            W takich warunkach młodzi ludzie spędzili noc. W góry wybrali się wczoraj po południu. Biwakowali w namiotach, z których jednak ostry wiatr zrywał pokrycia. O pomoc poprosili dopiero dziś rano.


Kto zorganizował wyjazd?

Poszkodowani, to młodzi ludzie którzy w Bieszczady przyjechali w ubiegłym tygodniu. Zameldowali się w dyżurce GOPR-u i poinformowali, że nie wybiorą się w wysokie partie gór. Zrobili jednak inaczej.
Początkowo w mediach pojawiły się informacje, że był to tzw. "dziki wypad". Tę informację potwierdził dla nas pracownik Kuratorium Oświaty we Wrocławiu. Obecnie jednak informuje się w mediach, że wyjazd organizowała "Fundacja Hobbit". Był on organizowany na mocy porozumienia miedzy organizatorami, a rodzicami. Natomiast kuratorium nie ma obowiązku takich informacji posiadać.


Aleksandra Szeligowska
fot. Krzysztof Franczak