GŁOS BIESZCZADZKI to zaczątek gazety niezależnej. Tworzą ją byli już dziennikarze z gazety Pulsu Bieszczadów. Z uwagi na trudności, postanowiliśmy gromadzić siły, a przede wszystkim zasoby finansowe, by na nowo już niedługo wkroczyć z podwójną siłą w rynek bieszczadzki! Prawdziwe, rzetelne i wiarygodne informacje. Dziękujemy wszystkim czytelnikom za obecność. Gwarantujemy kontynuację naszych rozpoczętych działań. Liczymy na Państwa wsparcie!
czwartek, 14 lutego 2013
piątek, 8 lutego 2013
Kolejny śmiertelny wypadek w Czarnej.
W dniu wczorajszym ok. godz. 17.30 w Czarnej Górnej na drodze powiatowej prowadzącej do Czarnej Dolnej doszło do kolejnego tragicznego w skutkach wypadku. Na leżącego na drodze 55- letniego mieszkańca Czarnej Dolnej Kazimierza B. najechał samochód osobowy prowadzony przez Agatę C.
Kazimierz B. poniósł śmierć na miejscu. Z naszych ustaleń wynika, że Kazimierz B. prawdopodobnie był pod wpływem alkoholu. Więcej będzie wiadomo po badaniach krwi denata. Nie wiadomo czy wcześniej ktoś na niego już nie najechał lub czy nie został on potrącony przez inny samochód. W czasie kiedy doszło do wypadku panowały trudne warunki pogodowe.
Z relacji mieszkańców wynika, że to nie pierwszy tego typu wypadek na tej drodze.
Postępowanie w tej sprawie prowadzi KPP w Ustrzykach Dolnych .
czwartek, 7 lutego 2013
„Nikt nie miał dotychczas do czynienia z taką sytuacją”. PODWÓJNE SAMOBÓJSTWO W SANOKU okiem Dariusza Lorantego - pierwszego w historii stołecznej policji koordynatora negocjacji
W temacie ostatnich tragicznych wydarzeń
w Sanoku, postanowiliśmy prosić o komentarz Dariusza Lorantego. Jest to nadkomisarz w stanie spoczynku. Pierwszy w
historii stołecznej policji koordynator negocjacji i dowódca zespołu
negocjatorów policyjnych. Współtwórca nowatorskiej koncepcji negocjacji
policyjnych, jako elementu taktyki zwalczania przestępstw z zakresu terroru
kryminalnego, wymuszeń rozbójniczych i uprowadzeń. Jest wykładowcą szkół
wyższych, m.in. kierownik autorskich Studiów Podyplomowych Negocjacji
Kryzysowych i Policyjnych w Wyższej Szkole Zarządzania Personelem w Warszawie.
Współautor m.in. "Słownika wiedzy o policji" pod redakcją prof. dra
hab. Konstantego Wojtaszczyka. Regularnie publikuje artykuły popularnonaukowe.
Obecnie felietonista w "Focusie Śledczym". Biegły sądowy (pierwszy w
polskim wymiarze sprawiedliwości) z zakresu negocjacji policyjnych i
kryzysowych i przestępczości z zakresu terroru kryminalnego, mediator ds.
karnych przy Sądzie Okręgowym dla m. Warszawy. W marcu ukaże się książka będąca
wywiadem- rzeką z D. Lorantym autorstwa Alka Majewskiego.
PULS BIESZCZADÓW - Czy
kiedykolwiek spotkał się Pan z taką sytuacją, jaka miała miejsce w Sanoku?
Dariusz Loranty- Myślę , że nikt nie miał dotychczas do
czynienia z taką sytuacją. W tym przypadku z kryminologicznego punktu widzenia,
mieliśmy do czynienia z samobójstwem rozszerzonym w którym sprawca najpierw
zabił dziewczynę, a potem sam popełnił samobójstwo. Jest to pierwszy, taki
przypadek w Polsce. Mamy bardzo mało, a w zasadzie prawie wcale nie mamy
informacji o tym co się tam rozegrało. Podawane informacje są często ze sobą
sprzeczne.
PULS BIESZCZADÓW- Jak
oceniłby Pan pracę policji w tej sprawie?
Dariusz Loranty- Pracę policji oceniam poprawnie. Policja
działa w określonych przepisach. Problem sprowadza się do tego, że nikt nie
ocenia pracy policji. Wszystko dzieje się w tych samych strukturach. Tutaj
musimy opierać się na relacjach medialnych i tym co nam policja przekaże. Taki
stan rzeczy obowiązuje od lat 40-stych ubiegłego wieku bez względu na to, kto
jest u władzy. Tymczasem każda instytucja -w tym policja- powinna podlegać
systemowi społecznej kontroli. Dlatego przy obecnym systemie barku prawidłowego
nadzoru nad policją ważna jest postawa lokalnych mediów i... niepokornych
obywateli. Często nazywanych „oszołomami” czy „krzykaczami” - to oni są sumieniem
społecznym i często jedyną instancją kontrolną.
To jest determinant wymuszający dostosowania instytucji do potrzeb.
PULS BIESZCZADÓW- Czy można
było zrobić więcej w sprawie chociażby próby ratowania dziewczyny? Przecież
trudno wierzyć w to, że ktoś chce umierać w wieku 17 lat?
Dariusz Loranty- Uważam, że w obecnie obowiązującym systemie
niewiele można było zrobić. Jestem od wielu lat krytykiem obecnego systemu
negocjacji, moim zdaniem należałoby
wprowadzić rozwiązania obowiązujące np. w Niemczech, gdzie negocjacje
wpisane są w system policji kryminalnej.
PULS BIESZCZADÓW- Czy
uważa Pan, że można było zburzyć relacje łączące tą parę?
Dariusz Loranty- Moim zdaniem od tego trzeba było zacząć, ale
prawdę mówiąc to możemy tylko dywagować jakie te relacje były. Bo tak naprawdę
nic o nich – poza informacjami medialnymi- nie wiemy. Nie wiemy też wiele o
relacjach rodzinnych zarówno sprawcy, jak i dziewczyny. Choć budzi duże
wątpliwości fakt, że 15-stolatka decyduje o swoim losie. Niestety postępujący
postęp niszczy relacje rodzinne i społeczne. Przyczynia się do przestępczości.
PULS BIESZCZADÓW- Mamy
policyjno-medialne informacje, że od godz. 7.00 rano mieszkanie było
obserwowane. Potem ok. godz. 12.00 padły pierwsze strzały, oddane w kierunku
policjantów. Czy nie uważa Pan, że negocjacje należało rozpocząć natychmiast,
zaraz po 12.00?
Dariusz Loranty- Ja nie wierzę , że tak było. Mam przeczucie, że
jeśli policjanci byli tam o 7.00 rano, to przyjechali w innej sprawie. Myślę,
że wywiadowcy lub inny wydział mógł prowadzić rutynowe czynności, np. dotyczące
poszukiwania jakiejś osoby na polecenie sądu lub prokuratury. Powtarzam, że nie
wiemy czy mówią nam prawdę. Jeśli zaś byli do tej sprawy to nie tak powinna
wyglądać ta akcja. Nie podjeżdża się pod blok tak, żeby osoba typowana widziała
wszystko. Przecież w takim niedużym mieście zainteresowany zna wywiadowców i
samochody przez nich używane. Na tym etapie też nie można było mówić , że na
100% mieli go wytypowanego do zabójstwa. Mogli nawet nie wiedzieć, że on tam
jest. Jeśli wiedzieli, że przebywa w tym mieszkaniu i mieli duże podejrzenie,
że to on dokonał zabójstwa w Międzybrodziu to mogli go zdjąć już w nocy. Bo tam
na pewno całą noc pracowali, żeby ustalić sprawcę lub sprawców. Takie
rozpoznanie jak w tym przypadku jest nieprofesjonalne bo robi się to zupełnie
inaczej. On od razu skojarzył, że przyszli po niego i zaczął strzelać bo był
naładowany emocjami. W takiej sytuacji praca negocjatora jest znacznie
utrudniona i może nie przynieść efektów.
PULS BIESZCZADÓW-
Poruszył Pan w tej rozmowie wiele ważnych kwestii dotyczących bezpieczeństwa
obywateli. Czy możemy liczyć na podtrzymanie kontaktu z Panem, w celu
ewentualnej kontynuacji tematu?
Dariusz Loranty- Z przyjemnością podzielę się swoim
doświadczeniem.
PULS
BIESZCZADÓW- Bardzo dziękuję za rozmowę.
Rozmawiał Krzysztof
Franczak
„Tragedia Sanocka” - za kuluarami systemu i wartości rodzinnych! (GALERIA)
Tragedia,
która miała miejsce w Sanoku, wstrząsnęła całą polską. 10-tego stycznia w czwartek
rano, przed budynkiem Andrzeja B., przy ul. Cegielnianej 14, pojawili się
policjanci. Dzisiaj już wiemy, że skutkiem tej akcji była śmierć dwóch osób, w
tym 17-letniej dziewczyny. Czy policja wykonała swoje zadanie w pełni? Czy
możemy się czuć bezpieczni w kraju z taką procedurą i z taką ochroną obywatela?
Kto powinien wziąć odpowiedzialność za śmierć tego młodego człowieka? System
czy rodzina?
„Akcja
prowadzona była wzorowo”?
Cała akcja policyjna rozegrała
się w Sanoku. Dzisiaj wiemy na pewno, że
32-letni Andrzej B., był podejrzewany przez policję o zamordowanie dzień
wcześniej w Międzybrodziu 29-letniego Krystiana L. Podejrzany był również notowany za handel
narkotykami, jazdę po pijanemu, rozbój i nielegalne posiadanie broni.
„Pewnie
wszystkich, zarówno społeczność Leska i Sanoka, zaskoczyła informacja, że tak
drastycznie to wszystko się potoczyło. Nie wiem, powiem szczerze poczułam się
bezradna jako obywatel tego kraju. Obywatel ma nielegalną broń, ktoś o tym
wiedział. No, ale jak to sprawdzić... Wydaje mi się, że procedury jakimi się
otaczamy niewątpliwie są ważne, ale one nie idą w parze z tym jak się u nas
zmienia właśnie społeczeństwo. Nagle w takich małych społecznościach okazuje
się, że jest ktoś, kto ma broń od zawsze. Miał jakieś zatargi z policją, że są
narkotyki, że jest broń. Powiem szczerze, że poczułam się zaskoczoną tą skalą.” – mówi Joanna
Szurlej, Dyrektor Specjalistycznego Ośrodka Współpracy SOS.
Zaskoczenie
niewątpliwie, ale też strach i krzywda społeczna. Mieszkańcy długo nie mogli
się wyzbyć przerażenia, a jeżeli nie to obawy przed tym przysłowiowym „chłopakiem
w kapturze”. Rozmawiałam również z taksówkarzami z Sanoka, którzy na co dzień
spotykają różnego rodzaju ludzi. Dzisiaj zastanawiają się czy młody klient nie
ma broni? Czy nie jest pod wpływem narkotyków? A wreszcie czy nie zrobi im krzywdy?
-
„Każdy ma prawo do własnych odczuć, ale myślę, że nie mamy powodu do paniki i demonizowania
niedawnych wydarzeń w Sanoku, w końcu był to przypadek odosobniony. Sanok nie
jest miejscem szczególnie narażony na tego typu zdarzenia, które mogą przecież wystąpić
wszędzie. W naszym mieście działa policja, straż miejska, system monitoringu miasta,
a my jako władze miasta dokładamy wszelkich starań, aby nasi mieszkańcy czuli
się tutaj bezpiecznie” – mówi Burmistrz Miasta Sanoka, Wojciech Blecharczyk.
Skierowałam również
do policji sanockiej, niestety mimo usilnych prób nie udało się spotkać z Komendantem Powiatowej Policji w Sanoku,
ins. Mirosławem Pawełko. Pani Rzecznik natomiast po zapoznaniu się z
zapytaniami, odesłała mnie do Rzecznika
Prasowego Podkarpackiego Komendanta Wojewódzkiego Policji, kom. Pawła Międlar. Otrzymałam
tylko jedną odpowiedź:
Czy
w tym momencie, podsumowując pracę sanockiej policji mógłby Pan Komendant
nakreślić jakieś niedociągnięcia? Czy Pana Komendanta zdaniem akcja
przeprowadzona została bez naruszenia zasad i zgodnie z procedurą postepowania
policji w takich przypadkach? Czy należycie wykorzystano fakt obecności rodziców
zabitej, w komendzie? Należy bowiem przyznać, że sanocki przypadek był iście
książkowy i dla żadnego policjanta nie powinien stanowić żadnego utrudnienia w
podejmowaniu działań i decyzji.
- „Działania
Policji w Sanoku były kontrolowane przez Komendę Główną Policji. Nie było
żadnych uchybień, akcja prowadzona była wzorcowo.”
Jednak politycznych
opinii na temat niepoprawnego działania sanockiej policji, jest sporo:
- U tego pana wczoraj rano powinni pojawić się panowie w kominiarkach,
obezwładnić go i wyprowadzić wraz z tą panią, a nie przyjść do niego, zapukać i
dać się ostrzelać z okna - Adam Hofman.
-
Trzeba było podejmować zdecydowane, odważne decyzje, tego zabrakło - w efekcie
mamy śmierć młodej dziewczyny i tragedię, która nie musiała się zdarzyć
– Zbigniew Ziobro.
Tutaj Rzecznik Prasowy odpowiedział, że
<<w przeciwieństwie do polityków>>: „Nie komentujemy”.
System
czy rodzice? Gdzie odpowiedzialność?
Dziewczyna - nie
kobieta – która straciła życie. W wieku 15-stu lat wyprowadziła się z domu.
Dzisiaj wiadomym jest, że mieszkała „pod jednym dachem” z mężczyzną o 17 lat od
niej starszym. „Z pełną kartoteką” u
policji lokalnej, jak również z niechlubnym bagażem doświadczeń z byłymi żonami
i kobietami.
Jakie system daje
możliwości ochrony dziecka, w tego typu sytuacjach? Czy w ogóle jest to
możliwe? Kto za tę dziewczynę ponosi odpowiedzialność? W tym temacie
odwiedziliśmy Powiatowe Centrum Pomocy
Rodzinie, jak również Specjalistyczny
Ośrodek Współpracy SOS. Miejsko-Gminny Ośrodek Pomocy Społecznej nie
udzielił nam żadnych odpowiedzi, jak również Pani Burmistrz, Barbara Jankiewicz – zgodnie z już przyjętą regułą.
Pierwsze miejsce które
odwiedziłam, to Powiatowe Centrum Pomocy
Rodzinie. Sama nazwa wskazywała mi, że to jest miejsce w którym otrzymam
odpowiedzi na moje pytania. Jednakże bardzo się pomyliłam, ponieważ tutaj
otrzymałam jedynie informację, że: „PCPR
nie zajmuje się dziećmi, które są pod opieką rodziców. PCPR zajmuje się
dziećmi, które są umieszczone w domach zastępczych.” – powiedział dyrektor PCPR, Łukasz
Szybowski.
Pan Dyrektor piastuje to stanowisko 10 lat. Bardzo pozytywnym jest fakt, że jak
powiedział: „Nikogo nie odprawilibyśmy z
kwitkiem, jeśli tutaj nie moglibyśmy pomóc,
pokierowalibyśmy do odpowiednich instytucji. Ewentualnie sami
podjęlibyśmy się skontaktowaniem z instytucją, która mogłaby pomóc jej, czy
wskazanej rodzinie.” Przedstawiłam więc problem
nastolatków, uzależnionych od narkotyków, czy przebywających w podejrzanych
środowiskach, prosząc o pomoc. Oto co usłyszałam: „Coś takiego prawdopodobnie jest. Natomiast szerszych informacji
dowiedziałaby się Pani w gminie, bo będzie to zapewne jakaś jednostka gminna.
Coś mi się wydaje, że mają komisje alkoholową, to jest przy nim. Nikt jednak
nie podejmie działań, bez prośby o pomoc.”
Dalsze kroki skierowałam
się do Pani Joanny Szurlej, Dyrektor Specjalistycznego Ośrodka Współpracy
SOS. Placówka ta działa od 2006 roku, w ramach Krajowego Programu Przeciwdziałania
Przemocy w Rodzinie. Jest to program 10-letni, na 2006-16. Środki na
funkcjonowanie pochodzą natomiast z dotacji Ministerstwa Pracy i Polityki
Społecznej. Godnym podziwu jest fakt, że terenem działania są aż trzy powiaty:
leski, bieszczadzki i sanocki. Dodatkowo placówka służy również w Brzozowie. Pracownik
takiej placówki nie ma możliwości wychodzenia w teren, jak występuję to w
gminie chociażby. Ministerstwo nie wydaje uprawnień, do wchodzenia w
środowisko. Natomiast istnieje współpraca placówki z gminą i to dość szeroka
jak się okazuje:
„Teraz
mamy zespoły interdyscyplinarne i grupy robocze. Zaczęło się to w 2010, to też
była nowelizacja ustawy na podstawie której działamy. Weszło tam nowe zadanie
gminy, że mają tworzyć zespoły interdyscyplinarne dotyczące właśnie
przeciwdziałaniu przemocy w rodzinie. Chodzi o to, żeby pod egidą MOPS-u czy
GOPS-u, zebrał się zespół w składzie: dzielnicowy, pracownik socjalny,
interwent z danego terenu, gdzie jest problem żeby interweniował. Jeżeli chodzi
o dziecko w szkole, to pedagog czy nauczyciel.”
– mówi Pani Dyrektor.
Na moje pytanie czy
system sprawdził się, w przypadku zapewnienia młodemu człowiekowi bezpieczeństwa, Pani Joanna zwróciła uwagę na problem naszych czasów, o którym
rozmawiałam również z Panem Dyrektorem
PCPR.:
„To
jest dla mnie taki „matrix”, bo jak szukamy winnych to mówimy, że musimy
wyzwolić się z systemu, ale jest też „wolna wola jednostki”, są więzi rodzinne,
powinna być miłość, powinna być uwaga. Jak coś się jednak wali mówimy, że
system zawinił. Chciejmy wziąć odpowiedzialność za własną rodzinę. By ta
rodzina komunikowała się ze sobą, żeby dziecko poszło do szkoły. No i wiadomo,
wtedy ewentualnie jak dziecko nie chodzi do szkoły, proszę wezwać na pomoc
system. Wtedy mówmy: ja jako rodzic czuję się bezradny. Już wyczerpałem
wszystkie możliwości. Proszę pedagoga szkolnego, idę do poradni
psychologicznej. Mówię: proszę mi pomóc!”
Dyrektor
PCPR, Łukasz Szybowski z kolei zwraca uwagę na rodzaj „przyzwolenia społecznego”: „To
się wszystko zmienia, kiedyś za moich czasów wydaje mi się, że tak młode osoby
nie miałyby możliwości, żeby zamieszkać z jakimś obcym facetem pod jednym
dachem. Ponieważ opinia choćby sąsiadów, czy naciski rodziców przez innych
sąsiadów, czy też przez sąsiadów nie
pozwoliłaby na to. Nie byłoby przyzwolenia społecznego, tak mi się wydaje.”
Rodzice zmarłej Kamili,
bardzo przeżyli śmierć córki. Ich wypowiedzi świadczą o niesamowitym uczuciu jakim ją darzyli. Na zapytanie o
kryminalną przeszłość chłopaka Kamili i jej pobyt poza domem, rodzice
odpowiadają mediom:
„(…)
Nie wiedziałem o kryminalnej przeszłości, ale proszę Pani ja jestem od swojej
żony starszy 12 lat. Córka się zawsze tym zasłaniała: „mama
też jest od ciebie młodsza, to mi też nie przeszkadza, że on jest
starszy.” Liczyłem, że może z biegem czasu córce się oczy otworzą i wróci do
domu. – po chwili
dodaje - Jest taka sprawa. Czy Pani chce stracić dziecko, żeby przechodziło obok
Pani i się w ogóle nie odzywało? Czy lepiej mieć z córką dobry kontakt mimo, że
z panią nie mieszka. Chyba to jest lepsze.”- mówi tato Kamili.
Mimo, że żyjemy w
bardzo małym społeczeństwie nie widzimy lub nie chcemy widzieć, tego co się
wokół nas dzieje. System proponuje nam
szereg ustaw regulujących, czasem jednak kiedy nadchodzi taka krytyczna
sytuacja, okazuje się że same procedury nas nie uchronią. Zasadnym wydaje mi
się przywołanie tutaj myśli Ryszarda
Kapuścińskiego z „Lapidarium”, który podczas rozmowy przypomniała mi Pani Joanna, a który wydaje się być
najwłaściwszym podsumowaniem tego tekstu:
"
(…)Warunkiem ujarzmienia jakiejś społeczności, warunkiem zasadniczym, jest
zepchnięcie jej na niski poziom egzystencji. Dlatego obniżenie tego poziomu
(tj. ogólna degradacja życia, spadek jego jakości, zmniejszenie wygody, a
zwiększenie zagrożenia) nie jest czymś niepojętym lub absurdalnym, nie wynika z
błędów lub tzw. woluntaryzmu, lecz jest następstwem polityki tych, którzy chcą
umocnić swoje panowanie. Wiedzą oni, że człowiek osłabiony, człowiek wyczerpany
walką z tysiącem przeciwieństw, żyjący w świecie nigdy-nie-zaspokojonych-potrzeb
i nigdy-nie-spełnionych-pragnień jest łatwym obiektem manipulacji i
podporządkowania. Bowiem walka o przetrwanie to przede wszystkim zajęcie
szalenie czasochłonne, absorbujące, wyczerpujące. Stwórzcie ludziom takie
antywarunki, a macie zapewnioną władzę na sto lat..."
Małgorzata Mołczan
poniedziałek, 4 lutego 2013
Koniec akcji ratunkowej w Bieszczadach. Jedna osoba trafiła do szpitala
Zakończyła się trwająca ponad 7 godzin akcja ratunkowa. Młodzi ludzie z Wrocławia, utknęli w okolicy Bukowego Berda w Bieszczadach. Jedna osoba trafiła do szpitala. Pozostałych 11 osób czuje się dobrze i dzisiejszą noc spędzi w hotelu. - Po przebadaniu przez lekarzy stwierdzono u nich odmrożenia, które nie kwalifikują się jednak do hospitalizacji- poinformował Grzegorz Chudzik, naczelnik bieszczadzkiej grupy GOPR. - Wszystko szczęśliwie się zakończyło- podsumował Grzegorz Chudzik.
Akcja ratunkowa w
ekstremalnych warunkach
Około
godz. 9-tej ratownicy Bieszczadzkiej Grupy GOPR otrzymali informację, że
dwunastoosobowa grupa młodych ludzi, ze szkoły przetrwania we Wrocławiu utknęła
w okolicach Bukowego Berda. Ratownicy natychmiast rozpoczęli akcję ratunkową.
Warunki były na tyle trudne, że nie udało się włączyć do akcji śmigłowca.
O 11.25 GOPR-owcy dotarli
do poszkodowanych. Okazało się, że dwie osoby wymagają pomocy, mają odmrożone
nogi i nie są w stanie poruszać się o własnych siłach. Blisko 1,5 metrowe zaspy
uniemożliwiły ratownikom użycie skuterów śnieżnych. Do transportu użyto tzw.
pulek- lekkich sani transportowych. Udało się przetransportować młodych ludzi
do miejsca w którym czekała już pomoc medyczna.
W akcji ratunkowej brali
udział ratownicy GOPR-u, funkcjonariusze straży granicznej i leśnicy. Warunki były
ekstremalne. W Bieszczadach panuje obecnie drugi stopień zagrożenia lawinowego
i kilkustopniowy mróz.
W takich warunkach młodzi
ludzie spędzili noc. W góry wybrali się wczoraj po południu. Biwakowali w
namiotach, z których jednak ostry wiatr zrywał pokrycia. O pomoc poprosili
dopiero dziś rano.
Kto zorganizował wyjazd?
Poszkodowani, to młodzi ludzie którzy w Bieszczady przyjechali w ubiegłym tygodniu.
Zameldowali się w dyżurce GOPR-u i poinformowali, że nie wybiorą się w wysokie partie
gór. Zrobili jednak inaczej.
Początkowo w mediach pojawiły się
informacje, że był to tzw. "dziki wypad". Tę informację potwierdził dla
nas pracownik Kuratorium Oświaty we
Wrocławiu. Obecnie jednak informuje się w mediach, że wyjazd organizowała "Fundacja Hobbit". Był on
organizowany na mocy porozumienia miedzy organizatorami, a rodzicami. Natomiast
kuratorium nie ma obowiązku takich informacji posiadać.
Aleksandra Szeligowska
fot. Krzysztof Franczak
Subskrybuj:
Posty (Atom)